Nie jest huraoptymistyczny, raczej "racjonalny" z nutą optymizmu na przyszłość. Ja niestety co do wyjścia z obecnego marazmu (głównie mentalnego) mam odmienne odczucia...
Mój punkt widzenia: zgorzelczanie niewolnikami stereotypów2010-10-28
Jesteśmy niewolnikami stereotypów, a najpopularniejszy z nich dotyczących naszego miasta głosi, że za zachodnią granicą, jest miasto będące krainą miodem i mlekiem płynącą, przy której Zgorzelec to straszne, ponure miejsce w którym mieszkańcy popychają kijem słońce by zaszło. Faktom oczywiście nie da się zaprzeczyć – to po stronie Görlitz są zabytki, których po naszej turysta nie uświadczy. To Görlitz promuje swoje turystyczne walory, a nie my, bo nie mamy czego. To po niemieckiej stronie można usłyszeć wiele europejskich języków i spotkać prawdziwego japońskiego turystę fotografującego wszystko wokół siebie. Jednak wystarczy oddalić się od starówki Görlitz, ruszyć na przedmieścia, by zobaczyć drugie oblicze tego miasta. Oblicze zaniedbanych kamienic, opuszczonych blokowisk, miasta pozbawionego życia. Dla leniwych proponuję spacer wzdłuż Nysy i przyjrzenie się wyglądowi kamienic poniżej Mostu Staromiejskiego – tam naprawę może straszyć. Nie piszę tego, by obrzydzić nasze partnerskie miasto, a jedynie wykazać siłę stereotypu, która polega na prostym mechanizmie przeniesienia – blask pięknej starówki ociepla całe miasto.
Drugą kalką myślową, którą się posługujemy jest niczym nieuzasadniona nadzieja, że splendor Görlitz spłynie w końcu na nas. Zacieśnimy współpracę, nauczymy się niemieckiego, wyremontujemy Śródmieście, zbudujemy hotel lub dwa i z tym będziemy jeździć na targi, a tłumy turystów będą do nas waliły drzwiami i oknami. Szczerze wątpię w takie rozwiązanie i postaram się wyjaśnić dlaczego.
Drogi Zgorzelca i Görlitz po roku 1945 nigdy się nie zeszły, a szansa na to, by się ponownie przynajmniej zbliżyły przepadła gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych. Wówczas my oswajaliśmy się z demokracją, a Görlitz zaczęło odczuwać jednocześnie pierwsze negatywy i pozytywy zjednoczenia. Najbardziej odczuwalna i widoczna była i jest depopulacja miasta. Jeszcze na początku lat osiemdziesiątych Görlitz liczyło ponad 100 tys. mieszkańców, trzy dekady później ich liczba spadła o połowę. Jednocześnie z zachodu Niemiec płynęło do miasta, to czego Zgorzelec nigdy nie doświadczył – strumień pieniędzy i to co nazywamy „know how” – doświadczenie i wiedza specjalistów, którzy tłumnie przybywali z zachodnich landów. W tym okresie często porównywano młody, przeludniony Zgorzelec ze starzejącym się , pustoszejącym Görlitz i dostrzegano w tej naszej młodości szansę. Proszę zauważyć, że praktycznie wszystkie inicjatywy dotyczące wspólnej przyszłości wyszły ze strony niemieckiej. Idea Europamiasta, Strategia do 2030 roku, Europejska Stolica Kultury - to były pomysły, których motorem napędowym była strona niemiecka, a my byliśmy tylko współuczestnikami - przyjmującymi zaproszenie. Wówczas wierzono jeszcze, że tylko takie na nowo „scalone” miasto ma szansę wyrwać się z marazmu. Oczywiście tamta strona była bardziej zdeterminowana i zmotywowana, bo to ona miała problem ludności, a nie my. Jednak tak naprawdę nigdy z żaden z pomysłów dotyczących współpracy nie zaangażowaliśmy się w pełni,. Przyczyn było wiele, ale to temat na osobny felieton. Ostatecznie zadziałał mechanizm, który można ująć kolokwialnie – My tu gadu-gadu, a Niemcy się zbroją. Po stronie niemieckiej, z przynależną temu narodowi konsekwencją zaczęto realizować plan „B”, który nie przewidywał już naszego udziału. Postawiono na ściąganie bogatych emerytów, rozwój turystyki i wszystkich usług z nią związanych.
Po 15 latach okazało się, że ten plan zadziałał. Strona niemiecka zaczyna odcinać kupony od własnego sukcesu, a mu obudziliśmy się z ręką w nocniku. Nie liczmy na to, że władze Görlitz będą się z nami chciały podzielić czymkolwiek, bo zwykły zdrowy rozsądek podpowiada, że jest to niemożliwe. Nie po to budują swoją turystyczną potęgę, by napędzać polską stronę. Z punktu widzenia nadburmistrza Görlitz - kawiarnie, hotele i usługi mają powstawać po tamtej stronie, a odremontowane zabytki mają służyć przedsiębiorcom i podatkom niemieckim. Dopóki branża turystyczna po drugiej stronie Nysy daje radę obsłużyć wszystkich gości – nikt z tamtej strony granicy nie zrobi nic, co by prowadziło do przepływu turystycznej gotówki na naszą stronę, a my nie mamy argumentów by turystów przyciągnąć.
Jako miasto nie mamy wiele do zaoferowania w sferze turystycznej, więc nasza współpraca w tej materii będzie czysto fasadowa. Od czasu do czasu w geście kurtuazji zostaniemy zaproszeni do takiego czy innego przedsięwzięcia, ale traktować to należy tylko w kategoriach dobrego wychowania. Możemy mieć usta pełne frazesów, a i tak naszą współpracę reguluje czysty kapitalizm. To wszystko nie oznacza, że mamy odwrócić się plecami do Görlitz, musimy jednak poważnie się zastanowić nad zmianą dotychczasowego modelu współpracy. Inaczej mówiąc,
dopóki nie wymyślimy czegoś własnego, dopóki to my nie wyjdziemy z inicjatywą, sami się na zaangażujemy w życie własnego miasta - dopóty będziemy w Europamieście pariasami i na nic nasze lamenty i płacze. Moje zdanie w tej sprawie jest niepopularne i spodziewam się, że posypią się za nie na mnie gromy: problem dużej części tkwi w nas samych.
Zgorzelczanie sami sobie rzucają kłody pod nogi. Nie dbamy o własne otoczenie, śmiecimy, pozwalamy psom „zasrywać” wszystkie wolne przestrzenie, nie uczestniczymy w życiu społecznym i kulturalnym. Rozsadzają nas wielkomiejskie ambicje, a gdy przychodzi co do czego wyłazi małomiasteczkowa mentalność. Nieustannie słychać narzekania na małą ilość imprez i tych organizowanych przez miasto i tych organizowanych przez prywatne osoby. Wydawać się więc by mogło, że istnieje ogromny głód zapotrzebowanie na kulturę. A co się dzieje ? Bilety na koncerty się nie sprzedają, kino świeci pustkami, spada czytelnictwo w bibliotece. Nawet gdy koncerty są za darmo jest problem z zapełnieniem sali, gdy okazuje się, że nie można wnieść alkoholu. Na dodatek sami zaniżamy własną wartość ciągle wyszukując powody, dla których nie warto tu mieszkać i żyć, zamiast szukać i dostrzegać rzeczy pozytywne. Gdyby nasi zachodni sąsiedzi mieli podobny stosunek, po przejściu granicy, witało by nas zrujnowane miasto duchów.
Szanowni Państwo, nigdy nie będziemy Wrocławiem, ani Krakowem, nie oznacza to jednak, że jesteśmy skazani na wegetację. Wszystko jest w naszych głowach, więc wyzbądźmy się w końcu kompleksów. Być może cierpię na nadmierny optymizm ale głęboko wierzę, że stać nas na to, by przełamać ten straszny stereotyp Zgorzelca, który pokutuje od lat. Zacznijmy zmieniać świat od siebie, wyjdźmy z domu, pójdźmy do kina nawet jeśli nie jest ono multipleksem, zainteresujmy tym co się dzieje wokół nas. Sukces Görlitz, to także sukces mieszkańców, którzy dbają by ich miasto się rozwijało.
Bez względu na to kto tam aktualnie sprawuje władzę, aktywność mieszkańców jest ciągle widoczna, bo oni wierzą w siebie a my nie.Piotr Arcimowicz