W sprawie śmieci, czyli tzw "nieczystości stałych": mało kto kojarzy, że nie płaci za to co wyrzuca ("produkuje"). Wydawało mi się kiedyś, że jak kubeł zamknę (albo na kłódkę, albo za furtką), to nikt mi nie będzie podrzucał swoich śmierdzących odpadów, sam za ich wywóz nie płacąc ani grosza

a ja zapłacę tylko za swoje.
Uchwała RM w tej sprawie narzuca każdemu mieszkańcowi miasta ryczałt produkowanych odpadów i czy napełniasz jeden kubeł tygodniowo, czy cztery, płacisz tak samo. Różnica być może tylko w tym, że przy większej ilości, śmieci będą zalegały na zewnątrz kubła (nie zmieszczą się) i będzie trochę więcej smrodu. Nic więcej.
Początkowo mnie to dziwiło, potem przywykłem. Co nie znaczy, że się godzę z tym stanem. Jeśli więc ktoś ma np. kominek, w którym spalić może 80% swoich odpadów, powinien płacić mniej, bo mniej ich produkuje, tymczasem: nie, płaci tak samo.
Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że tak jest prościej i łatwiej służbom oczyszczania miasta. Inaczej musieli by pilnować, zamykać, liczyć każdemu, ile naprodukował tych nieczystości. Tymczasem, policzyli, podzielili raz i - jak w prawdziwym komunizmie - każdemu po równo każą płacić, bo tak jest podobno sprawiedliwie.
Otóż, wg mnie - nie jest. Ani sprawiedliwie, ani czysto.
Chociaż jest w tym mały plus: każdy może każdemu podrzucić śmieci, bo ten drugi za ich wywóz nie zapłaci i teoretycznie powinno być czysto a wszystkie śmieci powinny trafiać do kubłów.
Nie rozumiem więc, dlaczego tyle w lasach powyrzucanych odpadów, kiedy można je po prostu wrzucić sąsiadowi do kubła, przecież i tak za to nie zapłaci.