powstała kolejna książka o Zgorzelcu - oto z kolegą Robertem Myką, plastykiem, stworzyliśmy "13 mgnień Zgorzelca". Właściwie to zaczęło się od kolaży autorstwa Roberta, potem zainspirowany tymi dziełami zacząłem pisać do nich krótkie opowiadanka - wykorzystując mojego ulubionego alter - kolegę Wopistę Czesława.
o co chodzi ? Szukamy sponsorów, chcemy to wydać na światło dzienne. chciałem Wam dołączyć próbki, ale jakoś nie udaje mi się dołączyć pliku jpeg. Mogę tylko podrzucić próbkę opowiadania - choćby Mgnienie Pierwsze. A potem jeszcze dodam wstęp, żeby nie było.
Książka jest gotowa - czekamy na mecenasa.
Gdyby ktoś był zainteresowany, to chętnie podeślę na maila próbki kolaży.
pozdrawiam
Grzesiek Żak, ogólnie rzecz biorąc lyterat.
A więc wstęp:
Na początku był obraz.
Tak, wiem, że wersja oryginalna, uświęcona i natchniona, mówiła o innym początku. No cóż, taka przemiana nastąpiła po paru tysiącach lat nieprzerwanej edukacji – (obowiązkowej do 16 roku życia – bodajże zresztą, w ramach przypomnienia). Od słowa do obrazu – bez obrazy oczywiście. Robert wyobraził sobie mgnienia Zgorzelca pełne elementów rzeczywiście baśniowych tudzież baśniowo rzeczywistych, następnie swoje wyobrażenia przeobraził w obrazowy sposób w obrazy.
Powyższy akapit ma zastąpić cały planowany przez nas rozdział, w którym mieliśmy zdradzić tajemnicę powstawania „13 mgnień Zgorzelca”. Robert miał stworzyć przykładowy kolaż w czterech prostych krokach, dwunastu trudniejszych z przytupem i siedmiu błyskotliwych podskokach obunóż z wykrokiem, a ja miałem w brawurowo grysłówkowy sposób pokazać, jak przejść od kolażu do kolarza i z powrotem nie używając przerzutek i przysłówków.
Po namyśle stwierdziliśmy gremialnie, że nie będziemy, póki co, zdradzać przepisów naszej kuchni. Raz – chcąc dodać tajemniczości, a dwa – bo najprawdopodobniej przepis brzmiałby zbyt banalnie i nie zachwycał ani Ani (pozdrawiam Anię przy okazji).
Więc jeszcze raz: na początku był obraz. Bo to Robert zaczął kolażyć – dokładnie jakiś czas temu. Potem w sposób cudownie przypadkowy i zwyczajnie zaplanowany wyszedł pomysł, że mógłbym jego obrazkowe opowieści zilustrować słowami. Bardzo fajna rola dla człowieka słowa – ilustrowanie. Bo tym razem to artysta plastyk stworzył opowieści, które wychynęły z arkuszy. Ja je tylko schwytałem i oprawiłem w ramki.
Tak – jestem łowcą. I, co gorsza, oprawcą opowieści.
A wizje Roberta ? Na tym polega sztuka jako taka – artysta patrzy i widzi coś, czego nie widzą inni. Nie o to chodzi, że inni nie są artystami, osobiście uważam, że w każdym (albo w prawie każdym) drzemie dusza artystyczna, tylko nie każdy ma siłę czy odwagę (albo zwyczajniej: czas), żeby pójść krok dalej i uruchomić swoją wrażliwość, przelać ją na dowolne tworzywo. Chodzi o to, że wizja prawdziwego artysty jest zawsze ultra – subiektywna (wtrącam takie wyrazy, żeby moje wywody sprawiały wrażenie wrodzonej inteligencji i nabytej erudycji).
Dlatego być może niektóre schwytane w słowa mgnienia Zgorzelca zdają się nie przystawać do opowieści wyjściowej. Cóż, wizje ultra – subiektywne (to brzmi dobrze, co ? Niniejszym pozwalam na wykorzystanie hasła w dowolnej szkole podczas analizy i interpretacji wiersza).
Dlaczego Zgorzelec ? Mieszkamy tu. Albo w okolicach. Nie wyjechaliśmy – a mogliśmy. Czyli coś nas trzyma, coś nam się podoba. Coś chcielibyśmy zmienić ? No pewnie. Jak bohater „13 mgnień Zgorzelca” obserwujemy, widzimy i nawet zdarza nam się działać.
A dlaczego Wopista Czesław ? To mój alter – kolega, bohater, którego przygody śledzę – żeby nie powiedzieć, wymyślam – od paru dobrych lat. Zwykle działa w Wielkim Księstwie Izerskim, zwanym Izerbejdżanem. Obecnie na placówce zagórskiej, zdaje się, że na szkoleniu.
Jesteśmy dziećmi cywilizacji obrazkowej oraz globalnej popkultury. Taki status quo (acha, kolejny wtręcik, tym razem po łacinie, acha !). I dobrze, nie nam z tym walczyć. Dlatego przy okazji chciałbym podziękować legendarnemu Stirlitzowi za „13 mgnień” i równie legendarnemu Janowi Himilsbachowi za „elementy baśniowe”.
I tak na początku był obraz.
I mgnienie pierwsze:
„Wopista Czesław i strzała Amora”
- Po co oni go tam właściwie wezwali ? – spytała Wielka Księżna Izerska.
- A to nie myśmy go wysłali na szkolenie ? – zdziwił się Wielki Książę Izerski.
- Wydaje mi się, że to jednak oni go wezwali.
W Chatce Górzystów, stolicy Izerbejdżanu, zapanowała charakterystyczna dla tego miejsca cisza zmieszana w równych proporcjach ze spokojem. Chwilowo także mniej charakterystyczna dla tego miejsca konsternacja.
- No to my, czy oni ? – wznowił temat Kneź Sławomir.
- Zdaje się, że Czesiu miał tam wprowadzać elementy baśniowe do rzeczywistości – odezwała się Babcia Wiewiórkowa.
- I robić miłość zamiast wojny – rozmarzyła się Aleksandra Piecowna Smażalna robiąc kawę.
Wszyscy jak na komendę westchnęli głęboko – chociaż każdy pomyślał co innego nabierając solidny haust powietrza. Temat rozpływał się w nawale codziennych zajęć. Po mniej więcej dłuższej chwili Babcia Wiewiórkowa postawiła na forum kuchennym nurtujący ją filozoficzny problem:
- A właściwie to kto to są oni ?
* * *
- Kupiłbym ten łuk – powiedział Wopista Czesław.
- Nie na sprzedaż – odpowiedział Amor Dzidziak pseudonim „Wilhelm” wachlując się skrzydłami. Miał głos jak Jan Himilsbach.
- Łuk to se sam zrobisz – wtrącił Putto Bambini, pseudonim „Piżmak” gryząc drożdżówkę z serem. Miał głos jak Jan Himilsbach na drugi dzień – Strzały od niego wycygań.
- Ty mu Piżmak nie podpowiadaj ! – żachnął się Amor.
- E tam, nie – mruknął Bambini – Tak będzie ciekawiej.
- Ty wredny kurduplu ! – uniósł się trzy metry na ziemię Dzidziak.
- O znalazł się gigant – splunął kruszonką Putto – Pigmej jeden.
Wopista Czesław pokiwał głową z postępującą dezaprobatą. „Zgorzelec… Przygraniczna patologia, wszechobecna mitologia, wojująca martyrologia i inne wyrazy kończące się na <logia>. Jak ja mam tu wprowadzać elementy baśniowe, jak tu już takie stworki fruwają ?” – pomyślał. Dwaj uskrzydleni chłopcy zdawali się dochodzić do porozumienia:
- Pocałuj mnie w grot !
- A ty mnie w vice versa !
- A proszę cię bardzo !
- A dziękuję ci bardzo !
Wopista poczuł ogromną chęć wyjścia na powietrze. Problem w tym, że już się tam znajdował. Było mniej świeże, niż oczekiwał.
* * *
- A właściwie to kto was tu przysłał ? - zapytał Jędrzej Ważny, z zawodu Bezpośredni Przełożony.
- Nas ? – rozejrzał się Wopista Czesław.
- Was, was – podkreślił Ważny.
- A, znaczy mnie.
- No przecież mówię, że was.
- Góra – powiedział Wopista najbardziej tajemniczo jak potrafił i dla podkreślenia swoich słów wzniósł oczy w kierunku sufitu.
- To znaczy ?! – Jędrzej Ważny drążył temat. Nierozsądnie.
- To znaczy góra – powtórzył Wopista z naciskiem na każdą sylabę.
- Acha – Bezpośredni Przełożony tak jakby trochę zrozumiał. Chociaż nie do końca – Ale… ale dlaczego ? Po co ?
- Mieli swoje powody – nacisk na każdą sylabę sprawiał, że każde zdanie zyskiwało mocno metafizyczny wydźwięk. I urywało praktycznie rzecz biorąc każdą dyskusję. Wopista czuł, że tłumaczenie Bezpośredniemu Przełożonemu kwestii „elementów baśniowych” nie przyniesie spodziewanych efektów.
* * *
- Tu masz łuk i strzały. Ale wiesz… - Amor Dzidziak pseudonim „Wilhelm” zastosował niedomówienie w celu domyślenia.
Wopista Czesław nie wiedział. Chyba. Ani się nie domyślał. Raczej. W każdym razie nie przyznawał się do tego. Ważne, że miał łuk. I, co ważniejsze, strzały.
* * *
Wielkimi krokami nadchodziła Wiosna. Wraz z nią miłość, poezja, kocia muzyka i ptasie trele. Oraz Wopista Czesław uzbrojony w łuk Amora. Wystarczyło trafić. A Wopista zwykle trafiał w sedno.
* * *
- Auć !
- Ała !
- Ty, Kaśka, co to było ?
- No nie wiem, ktoś w nas strzela z łuku.
- Jak z łuku ?
- No normalnie. Z łuku. Z łuku Amora.
- A chrzanisz Maciek, jak ta Mańka co na piegi zmarła.
- No przecież ja tak romantycznie chciałem, że niby…
- Daj spokój, pewnie to ci twoi kolesie bawią się w Indian. Gówniarze ! Idę do domu !
- Ale Kasiu, poczekaj ! Nie idź sama ! No przecież ja chciałem z tobą chodzić…
Ukryty za pobliskim krzakiem bzu Wopista Czesław podejrzliwie oglądał nabytą od Amora Dzidziaka broń. Coś się nie zgadzało.
* * *
Ukryte za następnym od pobliskiego krzaka bzu krzakiem jaśminu dwie uskrzydlone postacie zwijały się ze śmiechu:
- Widziałeś ich Piżmak ? – mocno zdarty ćwierćbaryton „Wilhelma” rozbrzmiewał echem wśród nocnej ciszy.
Piżmak śmiał się z częstotliwością 8 chichów na sekundę, co przy jego nie mniej zdartym piwnicznym półbasie dawało piorunujący efekt.
Nie zauważyli, jak podchodzi i łapie ich za uszy.
- Was to śmieszy, tak ? – zapytał Wopista Czesław. W głosie miał niezbyt smakowity przekąs.
- No tak ! – odpowiedział zgodnie z prawdą Putto Bambini – Auć !
- Co to za fuszerka z tym łukiem ? – Wopista przekręcił nieco trzymane w garściach uszy.
- Auć – syknął Amor Dzidziak – Bo myśmy chcieli wprowadzić trochę elementów rzeczywistych do baśniowości…
* * *
Wiosna rozgościła się na dobre. Wraz z nią zieloność, ciepły wiatr i niespokojne deszcze o poranku. Wszyscy na to czekali. Prawie.
|